Pierwszy dzień grudnia rozpoczął się dość wcześnie.
Najpierw ze snu obudziły nas komary.
Potem tuż pod domem rozległy się strzały. Nic szczególnego - zapewne jakaś religijna tradycja.
Tuż przed wschodem słońca uaktywnili sie muzeini (zdumiewająco wiele meczetów napotakłyśmy w Koczin)
Na koniec przeszła procesja głośno modląc się zapewne juz przed Bożym Narodzeniem.
Nasze miejsce noclegowe jednak nie zachęcało do długiego przebywania w nim więc jeszcze przed 9 rano wyszłyśmy na śniadanie do zaprzyjaźnionej kafejki.
Oy's Cafe przypomina te na warszawskiej Pradze. Serwuje nawet porządną europejską kawę. Fajne to czy nie? Najwyraźniej większość przyjezdnych uważa, że tak, bo po pół godzinie nie było gdzie usiąść.
Po śniadaniu powędrowałyśmy zwiedzić Pałac Mattancherry (wstęp 5 rs!!!) i Synagogę Pardesi. Uch, turystów multum, i co za tym idzie, mnóstwo sklepów i naganiaczy. Dałyśmy sie skusić na parę wydatków, ale o tym potem.
Wracając na drugi koniec miasteczka uznałyśmy, że jesteśmy już dobrze przystosowane do tutejszego trybu życia, bo totalnie wyluzowane łazimy środkiem drogi lawirując między rikszami, skuterami, samochodami i innymi stworzeniami poruszającymi się po drogach.
I tak zrobiłyśmy jeszcze trochę zakupów i dokończyłyśmy zwiedzanie. Bazylika Santa Cruz w Koczin jest naprawdę niesamowita!
A na koniec dnia kolejne doświadczenie - podróż indyjskim pociagiem (indyjska sieć kolejowa jest najwieksza na świecie)! Z opowieści przerażającym i zatłoczonym pełnym natrętnych mężczyzn! Przygoda? ;)